poniedziałek, 27 maja 2013

Utopia

    Popołudnie, wracam ze szkoły. Jestem nietrzeźwa, ledwo idę. Na osiedlu spotykam kilkoro znajomych, którzy przyszli z zamiarem alkoholizacji. Świetnie, ja już po. Mój wzrok przykuł kolega A., który trzymał kilka wieszaków ubrań. Podchodzę i pytam, kolego, o co chodzi? Ten odpowiada mi, że znalazł u mojej siostry w torbie i podejrzewa, że ukradła mu je ze sklepu. Spojrzałam na metki, hola hola, one są od mojej babci z USA. Wzięłam je i poszłam do domu,   po drodze zgubiłam kilka z nich, musiałam po nie wracać, schylać się, kręciło mi się w głowie.
   W końcu doszłam do domu. Od razu położyłam się spać, ale nie dane mi było się wyspać. Siostra grała na cymbałkach, tata smażył kotlety. Norma. Zadzwonił telefon, kolega z Warszawy. Opowiada mi, jak wygląda jego dziwne życie, ale w sumie jest w porządku. Fajnie kolego, ale daj mi spać. 
   Dzień następny, centrum mojej mieściny. Pokłócona z rodzicami wychodzę z biura podróży, w którym byliśmy. Wypada mi telefon, tata go kopie, ja za nim biegnę i oboje wpadamy pod samochód. Na szczęście było na tyle dobrze, że za kilka dni znaleźliśmy się w Kraju Wolności, czyt. Holandii. Piękna kamienista uliczka, spokojna. Padał śnieg, ale było ciepłe. Nagle rodzice prowadzą mnie do jakiegoś wielkiego domu jak z marzeń i okazuje się, że przez 18 lat nie powiedzieli mi, że mamy tak cudowny dom, w tak cudownym miejscu. Szybko wyjęłam swojego samsunga i zrobiłam zdjęcie na Instagram. Efekt Willow i jest artystycznie. Wchodzę do domu, a tam cała rodzina: babki, ciotki, wujki, jakieś dalekie stryjki i inne takie. Szkoda, chciałam odpocząć, zapalić, pozwiedzać. Ale jak już są, to trzeba to wykorzystać. Każdy miał na sobie bluzki w cekiny, dopasowałam się do motywu i włożyłam sukienkę w takową "ozdobę". Okazało się, że moja mama zabrała nas wszystkich tak daleko z powodu ich rocznicy ślubu. Takie rocznice to ja lubię, a nie jedzenie schabowego w restauracji, gdzie ciocie pytają "taka pannica i nie ma kawalera?!". No ale kontynuując. Tuż za domem ujrzałam garaż. Pomyślałam, że skoro dom jest taki świetny, to i zawartość garażu musi być niezła. Jak myślałam, tak było. W środku stał dziwny samochód bez budy i gazem na miejscu sprzegła i na odwrót. Nie przeszkadzało mi to, pojechałam. Bylo trochę ciężko i ślisko, znosiło mnie  z prawej do lewej. Nagle przejeżdża obok mnie policjantka i przez megafon (po polsku) mówi: "Proszę się zatrzymać!". A ja nie mam przy sobie dokomuntów. Podjechaliśmy pod dom, a tam moi znajomi z Polski, którzy piją sobie z moimi dziadkami. Jaka słodka integracja. Poszłam do środka wziąć niezbędne papiery, jednak wychodząc nie wiedziałam, w którą stronę iść, bo ten dom miał cztery wyjścia i każde prowadzi gdzieś indziej. Zdezorientowana wybrałam oczywiście najgorszą opcję z możliwych. Musiałam iść obok holenderskiego Kauflandu, przy holenderskiej fabryce nissana. Po drodze spotkałam jakąś kobietę z dzieckiem, która szła ubrana na beżowo, w pierwszym momencie pomyślałam, że jest naga. Poprosiłam, żeby zrobiła mi zdjęcie na tle gór. Telefon wpadł jej do śniegu, byłam zła, że na tak spokojnej dzielnicy spotkałam taką lelaczkę. Okazało się, że idziemy w tym samym kierunku. Więc jak koleżanki, ramię w ramię, brnęłyśmy przez śnieg. Nagle kobieta się zatrzymała i pokazuje palcem "to mój dom". Spojrzałam, a to nie dom, a "dom". Meble okryte folią. Zrobiło mi się jej tak szkoda, że aż przyjęłam jej zaproszenie na herbatę z myślą w głowie "zamarznę!". Okazało się, że jest ciepło w środku, a kobieta nie jest taka zła, jak z początku mi się wydawało.
   Nagle znalazłam się w Polsce. Ze złości otworzyłam oczy. Wstrętny budzik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Śmiało! Każda opinia się liczy :)